najgorsze lanie w życiu

Napisano Grudzień 7, 2009. hahahah wrócił tata, a moja mama już wcześniej go o tym poinformowała. Do tego mój brat coś narobił mu w samochodzie, i też dostał :D :D :D Tylko, że on 2x Udar mózgu dotyka nie tylko osobę poszkodowaną, ale także całą rodzinę. Jednak to właśnie rodzina ma największy wpływ na to, czy osoba po udarze wyzdrowieje. Najgorsze rzeczy w życiu przychodzą do nas za darmo. opisy.tja.pl. Najgorsze rzeczy w życiu przychodzą do nas za darmo najgorsze wakacje w życiu!:(((bardzo się cieszyłam na te wakacje mieliśmy jechać do Chorwacji na całe 2 tygodnie ale niestety jak na złość musi j nami jechać moja nieznośna kuzyneczka:( podlizuje się mojej mamie jest o 5 lat młotsza smarkula kiedy jesteśmy same pyskuje przeklina i kabluje na mnie o wszystkim raz nakablowała mojej mamie że z moją przyjaciólką poszłyśmy na 26.02.2023. Slaviana z Ukrainy: Najgorsze co mogło się wydarzyć w życiu, już się wydarzyło Jakub Wlodek / Agencja Gazeta. Noizz. Społeczeństwo. Gdy Slaviana przyjechała do Polski, potrafiła tylko powiedzieć "dzień dobry". "Sama nie wiem, ile już razy moje miasto było bombardowane rakietami i dronami" — mówi Slaviana, która w nomor luar negeri gratis untuk whatsapp 2022. 19B10 Kapitan Posty: 2598 Rejestracja: 12 paź 2018, 12:40 Reputacja: 605 Kibicuję: WRE Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście czubatka pisze: ↑10 sty 2020, 12:17cloner pisze: ↑10 sty 2020, 11:31 . W death metalu nie bardzo, najgorsza muzyka ever. Jeśli tak piszesz, to musiałeś nie słyszeć o black metalu ^^ Wiadomo, że BM jest lepszy sickstick Legenda Futbolu Posty: 17525 Rejestracja: 07 sty 2012, 19:07 Reputacja: 4362 Kibicuję: 4rsenal Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście Post Wyświetl pojedynczy post autor: sickstick » 10 sty 2020, 14:16 10x bardziej cenię gust muzyczny osób które słuchają rapu/metalu/polskiego reggae (choć 2 pierwsze średnio mi leżą) od osób których preferencje muzyczne kończą się na jakiś paniach typu Sara, Szreder, Gabor czy Węgiel. No i jeszcze disco polo. Fenomen. futbolowa Czerwona Diablica Posty: 12979 Rejestracja: 10 kwie 2005, 11:26 Reputacja: 1565 Kibicuję: RKS Raków + ManUTD Lokalizacja: Miasto Bandyckiej Miłości Kontakt: Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście Post Wyświetl pojedynczy post autor: futbolowa » 10 sty 2020, 14:31 sickstick pisze: ↑10 sty 2020, 14:16 10x bardziej cenię gust muzyczny osób które słuchają rapu/metalu/polskiego reggae (choć 2 pierwsze średnio mi leżą) od osób których preferencje muzyczne kończą się na jakiś paniach typu Sara, Szreder, Gabor czy Węgiel. Tacy ludzie z reguły oglądają też telenowele i nie wiedzą, co to Netflix, do kina chodzą na Vegę i "365 dni", a styczność ze sportem mają przy okazji meczów puszczanych na TVP. Generalnie - konsumują tylko to, co bardzo popularne, nie mają sprecyzowanych zainteresowań i nawet nie dążą do tego, żeby czegoś swojego poszukać. Mam paru takich znajomych, jeszcze z podstawówki, i niestety ich głównym tematem do rozmów jest życie innych ludzi. Boromir Shadow stalker Posty: 16120 Rejestracja: 30 gru 2006, 14:31 Reputacja: 2846 Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście Post Wyświetl pojedynczy post autor: Boromir » 10 sty 2020, 14:42 Znam profesora który bardzo lubi disco polo. Kiedyś go zagadalismy że to przecież nie wypada, że człowiek renesansu o tak wielkim umyśle (bez ironii, typ był kozakiem w swojej trudnej dziedzinie) powinien słuchać czegoś ambitnego. Odpowiedział że to fajna, pozytywna muzyka i on tego słucha dla przyjemności, a nie dla dodatkowego fałdu na mózgu bo od tego ma książki naukowe. Morał z tego taki że 10x bardziej cenie ludzi którzy nie robią ideologii z czegoś tak przyziemnego jak rozrywka. futbolowa Czerwona Diablica Posty: 12979 Rejestracja: 10 kwie 2005, 11:26 Reputacja: 1565 Kibicuję: RKS Raków + ManUTD Lokalizacja: Miasto Bandyckiej Miłości Kontakt: Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście Post Wyświetl pojedynczy post autor: futbolowa » 10 sty 2020, 15:24 Boromir pisze: ↑10 sty 2020, 14:42 Znam profesora który bardzo lubi disco polo. Kiedyś go zagadalismy że to przecież nie wypada, że człowiek renesansu o tak wielkim umyśle (bez ironii, typ był kozakiem w swojej trudnej dziedzinie) powinien słuchać czegoś ambitnego. Czemu miałoby nie wypadać? Akurat disco polo ma się w Polsce dobrze od kilku dziesięcioleci i ludzie świetnie się przy tym bawią. sickstick Legenda Futbolu Posty: 17525 Rejestracja: 07 sty 2012, 19:07 Reputacja: 4362 Kibicuję: 4rsenal Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście Post Wyświetl pojedynczy post autor: sickstick » 10 sty 2020, 16:34 sickstick pisze: ↑10 sty 2020, 14:16 10x bardziej cenię gust muzyczny osób Boromir pisze: ↑10 sty 2020, 14:42 Morał z tego taki że 10x bardziej cenie ludzi Ja pisałem o cenieniu czyjegoś gustu muzycznego, ty piszesz ogólnym cenieniu ludzi na podstawie słuchanej muzyki. Dwie zupełnie inne kwestie futbolowa Czerwona Diablica Posty: 12979 Rejestracja: 10 kwie 2005, 11:26 Reputacja: 1565 Kibicuję: RKS Raków + ManUTD Lokalizacja: Miasto Bandyckiej Miłości Kontakt: Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście Post Wyświetl pojedynczy post autor: futbolowa » 10 sty 2020, 18:11 Boromir pisze: ↑10 sty 2020, 18:08 Nie, ja piszę o braku sensu rozróżnianiu gustów muzycznych na lepsze czy gorsze Nie wiem czy sytuację opisaną przez Sicka można nazwać w ogóle jakimś gustem. I nie chodzi mi tu, że ktoś jest bezguściem, tylko że w ogóle nie posiada żadnych muzycznych preferencji, więc swoje obcowanie z muzyką ogranicza do tego, co usłyszy w zetce. Boromir Shadow stalker Posty: 16120 Rejestracja: 30 gru 2006, 14:31 Reputacja: 2846 Najgorsze piosenki jakie w życiu słyszeliście Post Wyświetl pojedynczy post autor: Boromir » 10 sty 2020, 18:53 Gust jak gust, skoro lubi to niech słucha, widocznie do szczęścia to mu niepotrzebne, nie wiem co tu cenić. Ja np odkąd trance umarł nie mam żadnego ulubionego gatunku, muzyki słucham w zasadzie jedynie w samochodzie i to częściej rozgłośni ukraińskich - mniej gadania, a ukraiński pop bardziej mi podchodzi niż polski. Wróć do „Kultura, polityka, wydarzenia” Przejdź do Wyniki Forum Piłka nożna ↳ Anglia ↳ Hiszpania ↳ Niemcy ↳ Polska ↳ Włochy ↳ Puchary Europejskie ↳ Piłka nożna na świecie ↳ Na bieżąco Z życia forum ↳ Uwagi / sugestie / zgłoszenia ↳ Co w trawie piszczy? Bukmacherka ↳ Bukmacherka Nie tylko o piłce ↳ Hyde Park ↳ Inne sporty ↳ Kultura, polityka, wydarzenia ↳ Gry Forumowe ↳ Plebiscyty i rankingi Mundial ↳ Mundial 2018 Rosja ↳ Inne tematy okołomundialowe ↳ GRUPA A: Rosja, Arabia Saudyjska, Egipt, Urugwaj (MŚ 2018) ↳ GRUPA B: Portugalia, Hiszpania, Maroko, Iran (MŚ 2018) ↳ GRUPA C: Francja, Australia, Peru, Dania (MŚ 2018) ↳ GRUPA D: Argentyna, Islandia, Chorwacja, Nigeria (MŚ 2018) ↳ GRUPA E: Brazylia, Szwajcaria, Kostaryka, Serbia (MŚ 2018) ↳ GRUPA F: Niemcy, Meksyk, Szwecja, Korea Południowa (MŚ 2018) ↳ GRUPA G: Belgia, Panama, Tunezja, Anglia (MŚ 2018) ↳ GRUPA H: Polska, Senegal, Kolumbia, Japonia (MŚ 2018) ↳ FAZA PUCHAROWA ↳ Mundial 2014 Brazylia Euro ↳ EURO 2020 ↳ EURO 2016 ↳ GRUPA A: Francja, Rumunia, Szwajcaria, Albania (EURO 2016) ↳ GRUPA B: Anglia, Rosja, Walia, Słowacja (EURO 2016) ↳ GRUPA C: Niemcy, Ukraina, Polska, Irlandia Północna (EURO 2016) ↳ GRUPA D: Hiszpania, Czechy, Turcja, Chorwacja (EURO 2016) ↳ GRUPA E: Belgia, Włochy, Irlandia, Szwecja (EURO 2016) ↳ GRUPA F: Portugalia, Islandia, Austria, Węgry (EURO 2016) ↳ FAZA PUCHAROWA ↳ Inne Kosz ↳ Wracając Do Meritum ↳ Testowe Tylko Robert Korzeniowski podczas igrzysk w Sydney zdobył w chodzie medale na dwóch dystansach. Zdziebło przytomnie zaznacza, że do Korzeniowskiego jej daleko i nie wiadomo, czy jeszcze kiedyś podejmie się rywalizacji w dwóch konkurencjach na tej samej imprezie, bo do strefy wywiadów po srebrze na 35 km przydreptała wycieńczona. – Bolał mnie mięsień dwugłowy, podkolanowy, biodro, potem ręka, właściwie wszystko… Zaczęłam potykać się o własne nogi i mam nadzieję, że niczego nie zerwałam. Teraz bardzo cierpię, ale jestem też szczęśliwa. Limit marzeń chyba wyczerpałam – mówiła. – Kasia nas przestraszyła, bo nogi się pod nią po prostu ugięły – zdradza „Rz” fizjoterapeutka Maria Borowiec. – Miałam wrażenie, że nie dociera do niej, co mówimy. Sugerowałyśmy, aby się położyła, ale uznała, że musi to wszystko rozchodzić. Poszła więc na trasę z trenerem pod ręką. Kroczek po kroczku próbowała odzyskać władzę w nogach. – Takie cierpienie trudno wręcz opisać, bo boli cię wszystko: każdy mięsień, od stóp do głowy. Najgorsze jednak dopiero przed nią. Organizm po takim wysiłku jest spięty, wycieńczony, wypłukany z minerałów – wyjaśniał „Rz” mistrz olimpijski Dawid Tomala. Czytaj więcej Podwójną wicemistrzynię świata do medali wyszykował jego ojciec Grzegorz. Jej talent dla chodu oszlifowała jednak Marzena Kulig. Zdziebło po drugim srebrze i pierwszych rozmowach wróciła jeszcze do strefy wywiadów, żeby jej podziękować. – Przepraszam, zapomniałam, głupio mi! To ona mnie przecież odkryła, wprowadziła w chód – przypominała i rzuciła się na plecy młodszemu Tomali. Wrócą z hukiem? Sztafeta kobiet przez pięć lat nie schodziła z podium wielkich imprez, bo biegaczki były jak palce jednej pięści i umiały pomóc szczęściu, a teraz same temu szczęściu podłożyły nogę. Sędziowie mogli uznać polski protest, bo Natasha McDonald przy podawaniu pałeczki rozorała ostrym kolcem stopę Małgorzaty Hołub-Kowalik tak, że nasza biegaczka na ostatniej prostej nie była w stanie przyspieszyć, a kiedy opadła adrenalina, właściwie nie mogła już chodzić. Mogli, ale nie musieli, więc nasza sztafeta zajęła dziesiąte miejsce i nie awansowała do finału. Ten bieg spiął klamrą mistrzostwa, które otworzyła awantura. Działacze oraz trenerzy późno wczytali się w regulamin i Aleksander Matusiński zdążył już obiecać Annie Kiełbasińskiej, że pobiegnie w finale sztafety mieszanej. Zmienił zdanie, gdy dowiedział się, że po eliminacjach będzie mógł dokonać w składzie tylko jednej zmiany, ale przy swoim została biegaczka. Podwójnego startu odmówiła. Zaplanowała sobie sukces indywidualny, a dwa biegi jednego dnia zrujnowałyby jej plan. Płakała ze szczęścia, kiedy awansowała do finału, w którym zajęła ósme miejsce. Koleżanki ze sztafety były już wówczas na trybunach, ale kilka dni wcześniej niesubordynacja Kiełbasińskiej doprowadziła do rozłamu, który wstrząsnął zespołem. Biegaczki z Warszawy nigdy nie łączyła z koleżankami przyjaźń, tylko wspólnota interesów. Pobiegły razem po wicemistrzostwo olimpijskie i wicemistrzostwo świata, zostały halowymi mistrzyniami Europy. Tym razem Kiełbasińska postanowiła postawić na siebie. – Nie wyobrażam sobie, żebyśmy jeszcze kiedyś pobiegły w jednej drużynie – oznajmiła Justyna Święty-Ersetic. Tak wyglądał pierwszy dzień imprezy, kolejne były już grzebaniem w ranie. – Trochę było złych emocji i najwyraźniej straciłyśmy nieco energii tam, gdzie nie powinniśmy – mówi przytomnie Hołub-Kowalik. Może nie byłoby dyskusji o klęsce sztafety, gdyby nie kolec McDonald, może nie byłoby jej też, gdyby zachowawczo zagrał Matusiński, ale on zawsze walczy o pełną pulę. Właśnie dlatego bieg koleżanek z trybun obserwowały Kiełbasińska i Natalia Kaczmarek. Są najszybsze, miały wyjść na finał. Matematyka była po stronie trenera, obliczeniami zachwiały przypadki losowe. – Byłyśmy dobrze przygotowane, ale pobiegłyśmy bardzo słabo. Może to przez problemy zdrowotne, które dopadły nas na ostatniej prostej – zastanawia się Święty-Ersetic. Ona dla sztafety poświęciła nawet starty indywidualne, a do Eugene przyleciała przeziębiona. Problemy zdrowotne już w trakcie mistrzostw dopadły Kaczmarek. Hołub-Kowalik przez kontuzje straciła całą zimę. Porażka to zamknięcie pewnej ery, bo Polki były na podium dziewięciu poprzednich wielkich imprez, ale na pewno nie koniec sztafety. – Serce jest złamane, ale dalej płonie w nas ogień – zapewnia Iga Baumgart-Witan, a Święty-Ersetic oraz Hołub-Kowalik zgodnie mówią o „kuble zimnej wody”, który drużynie może tylko pomóc. Kiełbasińskiej nie było na trybunach, kiedy o finał walczyła sztafeta mieszana, ale kiedy ona biegła w indywidualnym finale, koleżanki ze sztafety na trybunach się pojawiły, co oznacza, że zapanował pokój. Ostatnio tylko chodziły w chmurach, przeżywając bezprecedensowe pasmo sukcesów, a teraz będą musiały wstać z kolan. – Potknięcia zdarzają się najlepszym, a my nie dość, że się potknęłyśmy, to upadłyśmy z hukiem – nie kryje Baumgart-Witan, ale Święty-Ersetic zapewnia: – I teraz z jeszcze większym hukiem się podniesiemy. Bieg z innej planety Sydney McLaughlin biegła tak szybko, jakby na tych 400 metrach nikt nie postawił płotków i czwarty raz w karierze pobiła rekord świata. A to nie koniec, wciąż stać ją na więcej. Tego rekordu oczekiwało Hayward Field. Nikt nie spodziewał się jednak, że McLaughlin poprawi go w takim stylu. 22-letnia Amerykanka pokonała 400 metrów przez płotki w To nokaut. Taki czas dałby jej szóste miejsce w finale biegu na 400 metrów bez płotków. Nie było walki, choć na starcie stanęły także była rekordzistka świata Amerykanka Dalilah Muhammad oraz trzecia najszybsza płotkarka w dziejach konkurencji Holenderka Femke Bol. McLaughlin na ostatnią prostą wybiegła sama, ścigała się tylko z historią. – Wiedzieliśmy już podczas rozgrzewki, że to będzie jeden z tych dni. Musiałam tylko utrzymać odpowiedni rytm i kadencję. Wykonałam plan trenera. Jestem wdzięczna mojemu zespołowi, że pomógł mi dotrzeć do tego punktu, a cała chwała należy do Boga – oznajmiła McLaughlin. Dostała 100 tys. dolarów, ale chyba największą nagrodą było to, że sukces świętowała z rodziną. Bliscy pochodzą z New Jersey, więc musieli pokonać Amerykę wszerz. Wynajęli pokój w serwisie noclegowym, bo wolnych miejsc w pobliskich hotelach już nie było. – Kiedy zdobyłam złoto na igrzyskach w Tokio, trybuny były puste. Ten sukces w towarzystwie moich najbliższych, przed tak wspaniałą publicznością, to rodzaj odkupienia – opowiadała później McLaughlin. – To wszystko wydaje mi się wręcz nierealne. 22-latka rekord świata poprawiła już po raz czwarty. Wcześniej, kiedy zrobiła to trzeci raz, wynik uczciła cheeseburgerem i naleśnikami. Tym razem pomysłu na świętowanie nie zdradziła, bo wciąż miała przed sobą perspektywę występu sztafetowego. McLaughlin dorastała w siedmiotysięcznym Dunellen. – Wszystkie nasze dzieci miały talent, ale Sydney zawsze była wyjątkowa. Wiedzieliśmy, że świetne wyniki są tylko kwestią czasu – mówił jej ojciec Willie, który sam dobiegł kiedyś do półfinału amerykańskich kwalifikacji olimpijskich. Skończyła szkołę katolicką, już wówczas zdobywała sportowe wyróżnienia. Następnie wybrała studia na Uniwersytecie w Kentucky. Już podczas pierwszego roku wygrała akademickie mistrzostwa NCAA i niedługo później przeszła na zawodowstwo, bo kontrakt zaoferowała jej firma New Balance. Jej talent szlifował Bob Kersee, czyli trener siedmiokrotnej mistrzyni olimpijskiej Allyson Felix (w Eugene kończy karierę), a wcześniej całej plejady amerykańskich gwiazd – także rekordzistki świata w sprincie Florence Griffith Joyner. McLaughlin poleciała już na igrzyska do Rio de Janeiro (2016) jako najmłodsza amerykańska lekkoatletka od 40 lat. Dotarła do półfinału. Dziś jest mistrzynią i rekordzistką świata oraz twarzą marki New Balance, która płaci jej 1,5 mln dolarów rocznie. Złoto zdobyła w Eugene – mateczniku Nike, co musi smakować wyjątkowo. Interesów McLaughlin pilnuje agencja menedżerska William Morris Endeavor, której klientami są Robert de Niro, Russell Crowe i Martin Scorsese. Biegaczka nie jest jeszcze hollywoodzką gwiazdą, ale kogoś takiego jak ona królowa sportu w Ameryce bardzo potrzebuje. – Ma potencjał, aby zostać najlepszą zawodniczką w dziejach swojej konkurencji, ale także – co znacznie ważniejsze – może wpływać na życie innych. To prawdopodobnie jej największa siła oraz najistotniejsza możliwość, przed jaką staje – mówiła o niej już rok temu Felix. McLaughlin pokazuje w sieci nie tylko kulisy treningów, niedawno fani mogli zobaczyć chociażby przygotowania do ślubu. Bohaterem wielu zdjęć jest mąż, zawodnik ligi futbolu amerykańskiego (NFL) Andre Levrone. Rekordzistka świata uważa, że wcale nie dotarła do granicy swoich możliwości. – To nie był idealny bieg. Są wciąż elementy, które możemy poprawić – wyjaśnia. Niewykluczone, że pomyśli o dwóch dystansach, bo program kolejnych mistrzostw świata umożliwia połączenie płotków z płaskim biegiem na 400 metrów. Kolejnych rekordów wypatruje szef światowej federacji World Athletics Sebastian Coe. – Wiele z nich pochodzi z czasów, kiedy testy antydopingowe były sporadyczne. Prawnie nic z nimi nie zrobimy – mówi na łamach „Guardiana”. Wszystko jest więc w rękach sportowców oraz producentów sprzętu. Płotkarze mają łatwiej, bo w ostatnich latach doszło do dużego postępu technologicznego w zakresie butów biegowych. – Pozwalają łatwiej uzyskiwać dłuższy krok. A właśnie jego długość, a nie prędkość, jest w tej konkurencji kluczowa – mówi były płotkarz Marek Plawgo. Dwukrotny medalista mistrzostw świata występem McLaughlin jest zachwycony. – Jej międzyczasy na każdym kolejnym płotku były doskonałe. Obejrzeliśmy bieg z innej planety. MEDALIŚCI KOBIETY >200 m: 1. S. Jackson (Jamajka) 21,45; 2. Fraser-Pryce (Jamajka) 21,81; 3. D. Asher-Smith (W. Brytania) 22,02. >400 m: 1. S. Miller-Uibo (Bahamy) 49,11; 2. M. Paulino (Dominikana) 49,60; 3. S. Williams (Barbados) 49,75;... 8. A. Kiełbasińska (Polska) 50,81. >400 m ppł: 1. S. McLaughlin (USA) 50,68 (rekord świata); 2. F. Bol (Holandia) 52,27; 3. D. Muhammad (USA) 53,13. >4x100 m: 1. USA 41,14; 2. Jamajka 41,18; 3. Niemcy 42,03. >5000 m: 1. G. Tsegay (Etiopia) 2. B. Chebet (Kenia) 3. D. Seyaum (Etiopia) >Chód 35 km: 1. K. Garcia Leon (Peru) 2: 2. K. Zdziebło (Polska) 2: 3. S. Qieyang (Chiny) 2: 11. O. Niedziałek (Polska) 2: >Rzut oszczepem: 1. Barber (Australia) 66,91; 2. K. Winger (USA) 64,05; 3. H. Kitaguchi (Japonia) 63,27. MĘŻCZYŹNI >200 m: 1. N. Lyles (USA) 19,31; 2. K. Bednarek (USA) 19,77; 3. E. Knighton (USA) 19,80. >400 m: 1. M. Norman (USA) 44,29; 2. K. James (Grenada) 44,48; 3. M. Hudson-Smith (W. Brytania) 44,66. >800 m: 1. E. Korir (Kenia) 2. D. Sedjati (Algieria) 3. M. Arop (Kanada) >4x100 m: 1. Kanada 37,48; 2. USA 37,55; 3. W. Brytania 37,83. >Chód 35 km: 1. M. Stano (Włochy) 2: 2. M. Kawano (Japonia) 2: 3. P. Karlstroem (Szwecja) 2: 19. D. Tomala (Polska) 2: A. Brzozowski (Polska) dyskwalifikacja. >Trójskok: 1. P. Pichardo (Portugalia) 17,95; 2. F. Zango (Burkina Faso) 17,55; 3. Y. Zhu (Chiny) 17,31. >Rzut oszczepem: 1. A. Peters (Grenada) 90,54; 2. N. Chopra (Indie) 88,13; 3. J. Vadlejch (Czechy) 88,09. Sydney McLaughlin czwarty raz poprawiła rekord świata w biegu na 400 metrów przez płotki Ezra Shaw/Getty Images/AFP To nawet nie miał być wyjazd na urlop, to miał być powrót, bo przecież już raz byliśmy w tym miejscu w lipcu. Wszystko było zaplanowane, miało być lajtowo i przyjemnie. W życiu nie przyszłoby mi do głowy, że będą to moje najgorsze wakacje w życiu. Wtorek Pendolino jeździ naprawdę szybko, w południe jesteśmy w Gdyni. Duśka rozczarowana bo nie ma Zuzi, a przecież miała być. Właściwie cały ten powtórny wyjazd zorganizowaliśmy tylko dlatego, że miała być Zuzia, rok młodsza ulubiona gdyńska kumpela Duśki, na co dzień mieszkająca po drugiej stronie kuli ziemskiej. Widać moje tłumaczenia, że Zuzia będzie dopiero wieczorem przeleciały mimo uszu. Po obiedzie kładzie się spać. Dziwne, mieliśmy przecież iść nad morze. No ale siłą nie zaciągnę, kładę się obok niej i o dziwo – zasypiam. Budzi mnie posapująca Duśka, jakoś dziwnie wygląda. Dotykam jej czoła, rączek, nóżek i już wiem – Houston mamy problem. Problem nazywa się 39,8ºC. W obcym mieście, po prostu super. Dotykam lekko jej brzucha, właściwie nie wiem czemu, zaczyna się drzeć jakbym ją ze skóry obdzierała. W głowie mam już widmo miejscowej sali operacyjnej, robi mi się niedobrze. Podaję Nurofen bo nic innego nie mam. Nocna pomoc lekarska jest wszędzie, przyjmuje nas miła starsza pani doktor. Duśka nadal histerycznie reaguje na dotykanie brzucha. Dostajemy skierowanie do szpitala. Trafiamy na SOR. Na dzień dobry do wypełnienia szpitalne kwity, czuję się jakbym sprzedawała dziecko. Pada pytanie czy jest uczulona na jakieś leki. Grzecznie podaję nazwy zakazanych antybiotyków. Szpitalna pani doktor radzi sobie lepiej niż ta z przychodni, diagnozuje „tylko” zapalenie gardła, na wszelki wypadek zleca badanie moczu. Bolący brzuch ponoć jest skutkiem ubocznym gorączki. Pierwszy raz się z czymś takim spotykam, ale oddycham z ulgą. Wypisywanie recepty – grzecznie słucham jak mam podawać antybiotyk i z głupia frant pytam, jaki to. Augmentin. Mówię, że moje dziecko jest uczulone na Augmentin i że to zgłaszałam. Konsternacja. Ale po staropolsku: „Polacy nic się nie stało” zmiana antybiotyku i jedziemy dalej. Apteka jest naprzeciwko szpitala, całkiem wygodnie. Wykupujemy receptę i naiwnie wierzymy, że teraz już będzie lepiej. Aha, Duśka dostaje zakaz wychodzenia na słońce. Super. Kto by nad morzem na słońce wychodził, prawda? Środa Dzień, który jest głównym punktem programu naszego pobytu – urodziny Zuzi. Salon przygotowany na przyjęcie gości, w całym domu balony, a ja tłumaczę Duśce, że ma się trzymać z boku i za nic nie podchodzić do niemowlaka, bo w gruncie rzeczy nie ma żadnej gwarancji, że nie zaraża. Trochę jej smutno, ale stara się być dzielna. Urodziny Zuzi trwają cały dzień więc nigdzie nie idziemy. Duśka mimo leków nadal gorączkuje, ale dzielnie udaje, że nic jej nie jest. Po wyjściu gości przytula się do mnie, znaczy nie jest dobrze. Normalnie poszłaby się bawić z Zuzią. Widzę na jej oku maleńką kropeczkę, coś ją ugryzło? Pół godziny później kropeczka zaczyna rosnąć w oczach, po chwili powieka przypomina śliwkę węgierkę, oko za nic nie daje się otworzyć, Duśka wpada w panikę i zaczyna histerycznie wrzeszczeć. Podaję jej Nurofen (nasz lek na całe zło) i proponuję żeby poszła spać. Zasypia o – pierwszy raz w życiu tak wcześnie! Przed północą pora na antybiotyk. Normalnie załatwiam to strzykawką przez sen, teraz się boję, oko nadal wielkie. Na szczęście Duśka reaguje pozytywnie, mówi, że ta głupa opuchlizna jeszcze nie zeszła i po chwili zasypia. Podawanie leków przez sen mamy opanowane do perfekcji, rano nie pamięta całego zdarzenia. Czwartek Opuchlizna zeszła, ale oko wygląda, jakby ktoś jej pięścią przyłożył, pół żartem mówię, że jak nic nas o przemoc wobec dziecka oskarżą. Uświadamiam sobie, że trzeci dzień jesteśmy nad morzem i jeszcze tego morza nie widzieliśmy. Ciocia twierdzi, że Duśka jest przezroczysta. Faktycznie jest, pewnie dlatego, że prawie nie je. No ale tak to jest, jak pani doktor przy niejadku mówi, żeby nie zmuszać dziecka do jedzenia. Idziemy nad morze, dzielimy koc na pół, my w słońcu Duśka w cieniu. Krótko jesteśmy więc nic złego się nie dzieje. No nic poza tym, że Duśka wraca do domu z gorączką. Powoli mam dosyć tych wakacji. W myślach planuję nie wychodzić z domu bez Nurofenu. Później stwierdzam, że trzeba go podawać profilaktycznie przed wyjściem. Cały czas czekam na skutki działania antybiotyku, zgodnie z obietnicą pani doktor gorączka powinna minąć, ale jakoś nie chce. Tak na marginesie – upałów nie było, nie było szans na przegrzanie się nawet w słońcu. Piątek Rano Duśka melduje, że boli ją ucho. Zaczynam mieć ciemno przed oczami. Oczywiście olejku kamforowego ze sobą nie wzięłam, bo i po co? Daję jej Nurofen i każę poleżeć na bolącym uchu, żeby je rozgrzać. Po godzinie dziecko twierdzi, że wszystko w porządku. Wierzę, bo chcę. Zachęceni poprzednim dniem znowu idziemy na plażę. Duśka czuje się świetnie, szaleje, tarza w piachu. Niestety zdarza jej się uciec na słońce. Efekt jest natychmiastowy. Paskudne czerwone bąble. Zapada decyzja, że w sobotę na żadną plażę nie idziemy. Sobota Cały dzień spędzamy w ZOO. Nawet nie było tak źle, oczywiście rano na śniadanie profilaktycznie Nurofen, nie chcę ryzykować, że coś złego stanie się w połowie dnia. ZOO było fajne i może nawet je opiszę. Tak naprawdę to był najspokojniejszy dzień na całym wyjeździe. Niedziela Słońce jakieś niemrawe, decydujemy się iść na „miejską plażę”. Oczywiście za namową Duśki, bo tam jest lepsze zejście do wody i w ogóle miejsce przyjazne dzieciom, tyle że trudno o kawałek cienia. Niestety niemrawe słońce okazuje się zdradliwe i na nogach mojego dziecka pojawiają się paskudne czerwone plamy. Schodzimy z plaży. Duśka ewidentnie ma gorączkę. No tak, zmylił mnie jej dobry stan rano i nie dałam Nurofenu – błąd! Mimo to prosi, żeby popłynąć statkiem. Płyniemy, w końcu kiedy znowu będziemy nad morzem? Cały rejs spędza przytulona do mnie, czasem słabym głosem mówi, że widzi naszą plażę albo naszą knajpkę. Na szczęście rejs trwa tylko pół godziny. Do domu wracamy taksówką a na kolację oczywiście Nurofen. Poniedziałek Na niebie szare chmury. Nie dowierzam sama sobie, ale cieszę się. Brak słońca to brak bąbli, tak mi się wydaje. Niestety te stare nagle zaczynają złośliwie swędzieć. Nie wiem skąd wiedziały, że nie noszę ze sobą Fenistilu. No nie noszę, nad morzem nie ma komarów. W panice daję dziecku krem do opalania. Smaruje się na grubo, nie wygląda to dobrze, ale twierdzi, że dzięki temu nie swędzi. No więc dobrze, jak nie swędzi to niech tak będzie, nie mam siły myśleć o tym, że powinnam nadmiar kremu z niej zetrzeć. Zresztą jak to zrobić jak pod kremem jest swędząca skóra? Jestem zmęczona tymi wakacjami, ciągłymi wahaniami temperatury, notorycznym brakiem apetytu i codziennymi niemile widzianymi niespodziankami zdrowotnymi. Chyba pierwszy raz w życiu czekam na powrót do domu. Po pierwsze chcę zaprowadzić Duśkę do naszej rodzinnej pani doktor, po drugie chcę zwyczajnie odpocząć. Wtorek Dzień wyjazdu. Rano idziemy na plażę, jest pochmurno, kropi deszcz, nie ma wiatru więc nie ma fal. Najlepsze pływanie w życiu, jedyna chwila, którą wspominam z prawdziwą przyjemnością. Duśka na plaży zachowuje się histerycznie, nie mam złudzeń, znowu ma gorączkę, chociaż antybiotyk wybrała już do końca. Zaciskam zęby i powtarzam sobie, że wieczorem będę już w domu. W myślach robię przegląd naszych wakacyjnych wyjazdów i nie mam wątpliwości: to były najgorsze wakacje w życiu. Tak, tak, wiem, że powinnam na tydzień dziecko do łóżka zapakować. Niech podniesie rękę ktoś kto w ten sposób spędził cały wyjazd, jestem bardzo ciekawa jak mu się udało. Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: Cukinia zapiekana z kaszą jaglaną Końcówka lata przynosi dostatek świeżych i pysznych owoców oraz warzyw. Warto sięgnąć właśnie teraz po sezonowe produkty i zaszaleć troszkę w kuchni, czarując niezwykłe zapachy lata. Jednym z mniej docenianych warzyw na polskich stołach jest cukinia. Niby nic, o bardzo delikatnym smaku, w odpowiednim przepisie zachwyci nawet tych, którzy za zielonym wcale nie przepadają. Tym razem prezentuję przepis na cukinię z kaszą jaglaną, którą wrzucam do piekarnika za każdym razem, gdy to warzywo trafia do mojej kuchni. Składniki dla 4 osób (2 dorosłych i 2 dzieci:) : 2 średniej wielkości cukinie torebka kaszy jaglanej 4 średnie pomidory 1 duża cebula kilka oliwek zielonych sól, pieprz, zioła prowansalskie (ew. samo oregano lub bazylia) ser do zapieczenia ketchup (opcjonalnie) Na wykonanie całości, wraz z czasem zapieczenia musicie przeznaczyć ok 40 minut. Nie zrażajcie się ilością pracy przy zapiekankach, bo wcale nie jest ona męcząca :) Kaszę jaglaną w torebce gotuję w osolonym wrzątku do miękkości, ok 15 minut. Jeśli traficie na kaszę nieporcjowaną, odmierzcie jej pół szklanki. W czasie gdy kasza się gotuje, obie cukinie dokładnie myję i przekrawam na pół. Łyżeczką wydrążam pestki, wyrzucając je. Połówki cukinii drążę w środku, odkładając miąższ do miseczki, zostawiam ok 1 cm warstwę warzywa. Oskrobane cukinie układam w naczyniu żaroodpornym, obsypuję solą i pieprzem, wkładając do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na 15 minut. Gdy cukinia siedzi w piekarniku, oparzam i pozbawiam skórek pomidory, szatkuję cebulę i zielone oliwki. Wrzucam na rozgrzany olej cebulę, podsmażam chwilę później pomidory, dorzucam miąższ cukinii i oliwki. Posypuję ziołami prowansalskimi, solą i pieprzem, dodaję odrobinę ketchupu do smaku. Smażę ok 10 minut mieszając, aż składniki się połączą, a nadmiar soku z warzyw odparuje. Ściągam z ognia kaszę, dorzucam zawartość torebki do patelni z podduszonymi warzywami, mieszam i odstawiam na chwilę aby składniki się połączyły. Wyciągam podpieczoną i miękką cukinię z piekarnika, nakładam do niej farsz, przykrywam żółtym serem, jeszcze raz obsypuję solą i pieprzem. Z powrotem wkładam całość do piekarnika na 4-5 minut, tylko po to, by ser się stopił a zapiekanka była gorąca. Później już tylko wyciągam pyszną, pachnącą zapiekankę na talerze, polewam ketchupem i voila! Pyszne danie wegetariańskie gotowe. Jeśli jesteście pasjonatami mięsa mielonego, cukinia zapiekana z kaszą jaglaną doskonale się z nim komponuje :) Smacznego! Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Czytaj kolejny artykuł: Mały odkrywca w każdym dziecku Każdemu z nas marzy się przygoda nie z tej ziemi. Chcielibyśmy zamienić się w postaci z bajek i razem z nimi odkrywać świat. Małe dziecko, nawet kilku miesięczne codziennie przeżywa takie przygody. Wielkim odkryciem dla niego jest hałas spadającego przedmiotu, czy złapanie grzechotki przyczepionej do wózka. Mapa rozwoju marki Fisher-Price® małego odkrywcy zabiera nas w podróż przez wszystkie kamienie milowe, by wspierać spontaniczną zabawę dziecka. Co to za kamienie milowe? Pierwszy uśmiech dziecka jest magiczną chwilą, kiedy wszystko się zatrzymuje. Nie przespane noce, sterty mokrych pieluch, zmęczenie odchodzą w zapomnienie gdy zatapiamy się w uśmiechu dziecka, które uczy się reagować na znajome twarze rodziców. Podnoszenie główki to wielki trud dla dziecka niczym podnoszenie ciężarów przez zawodowców. Nie dziwmy się, że po takich ćwiczeniach nasz maluch jest zmęczony, pomóżmy mu odpocząć i nabrać sił na odkrywanie tego co przede nim. Z zaskoczeniem odkrywasz, że na dźwięk dartego papieru twoje dziecko głośno się śmieje? Wykorzystaj to! Głośny śmiech wyraża radość, szczęście, a przede wszystkim, to, że dziecko czuje się bezpiecznie w twoim otoczeniu. Pamiętasz kiedy usłyszałaś od twego dziecka pierwsze mama, tata? Nie ma reguły, co będzie pierwsze: mama, czy tata – ciesz się każdą chwilą z dzieckiem. Uśmiech na twojej twarzy zachęca je do gaworzenia z tobą. Raczkowanie to już wyższy poziom w tajemniczenia – koordynacja całego ciała, naprzemienność ruchów jest niezmiernie ważna dla rozwoju fizycznego i umysłowego twojego dziecka. Jeśli mały odkrywca “ominął” raczkowanie, zachęć go do tej aktywności poprzez wspólną zabawę na kolanach. Od raczkowania już niedaleko do samodzielnego stania i pierwszych kroków. Twoje dziecko na nowo odkrywa świat, który je otacza. To zupełnie inna perspektywa postrzegania zabawek, książeczek. Zachęcajmy dzieci do wspólnych spacerów i odkrywaniu otaczającej przyrody. Nie jedna bitwa została już stoczona w kwestii kiedy najlepiej odpieluchować dziecko. Pamiętajcie każdy maluch jest inny i sygnalizowanie potrzeb to jego indywidualna sprawa. My jako rodzice możemy je wspierać i zachęcać, być przewodnikiem i nauczycielem. Kiedy maluch już czuje się pewnie na swoich małych nogach przed nim kolejne wyzwanie jakim jest bieganie. Wbrew pozorom nie jest łatwe, a upadki są bolesne. Okażmy dzieciom pomocną dłoń i biegajmy razem z nim np. po poduszkowym torze przeszkód. Przychodzi taki moment kiedy chaotyczne kreski na kartkach papieru nabierają znajomych kształtów. Sprawność manualna jest jednym z najważniejszych kroków milowych dziecka. Poprawne trzymanie kredki, nacisk na kartkę, sprawne chwytanie małych przedmiotów jest nieodzowną częścią twórczych zabaw dziecka. Ekspert marki Fisher-Price®, Justyna Korzeniewska podkreśla, że nie należy się kurczowo trzymać dat zaznaczonych w kalendarzach rozwojowych i pamiętać, że na osiągnięcie konkretnych kamieni milowych każde dziecko ma pewien przedział czasu. Drobna różnica ilościowa nie stanowi odmienności jakościowej. – podkreśla Korzeniewska. Ważniejszy jest styl, w jakim dziecko to zrobi i okoliczności towarzyszące tym przełomowym wydarzeniom rozwojowym. Dla jednego malucha impulsem do postawienia pierwszych kroków będzie uśmiech mamy, dla innego tocząca się kolorowa piłeczka, a jeszcze inne ruszy w pościg za domowym kotem umykającym przed jego pieszczotami. Te odmienności pokazują prawdziwe różnice indywidualne, którymi powinno zainteresować się otoczenie, ponieważ są wyrazem niepowtarzalnej osobowości dziecka, którą należy wspierać i rozwijać. Wpis jest elementem współpracy z marką Fisher-Price® – przeczytaj także informacje prasową Fajny artykuł? Możesz nas pochwalić lub podzielić się nim z innymi :) Widok (12 lat temu) 6 grudnia 2009 o 15:04 zamówiłam danie kuchni arabskiej i kelnerka przyniosła mi ....koloru brunatno szarego wyglądająca okropnie. Bałam się spóbować i miałam rację. Jeszcze czuję w ustach ten ohydny smak. Na miejscu kucharza zapadłabym się pod ziemię wydając cos takiego z kuchni. Danie mojego męża ( jakieś mięso na gorącej patelni) co prawda wyglądało lepiej ale smakowało podobnie. Nigdy więcej tam nie pójdę i innym też radzę omijać tę restaurację szerokim łukiem. Całkowita porażka * maksymalna ocena 6 0 0 do góry zapytał(a) o 19:35 Najgorsze lanie wymyślcie i napiszcie jak by wyglądało najgorsze lanie na świecie możecie napisać jak naprawdę u was wyglądało najgorsze lanie ale możecie też wymyślić Odpowiedzi blocked odpowiedział(a) o 19:38 najgorsze lanie na świecie jest publiczne bo jego skutki mogą sie ciągnąć latami a może nawet całe życie polska przegrałaby z wyspami wielkanocnymi na stadionie narodowym 0-10 to do końca świata albo jeszcze dłużej by o tym pamiętano Uważasz, że znasz lepszą odpowiedź? lub

najgorsze lanie w życiu